sobota, 6 lutego 2016

Chapter 4. I'm still learning about life.



Dedykacja dla mojego wuja
który w nawet poważnych sytuacjach umiał rozśmieszyć ludzi 
i dla Angeliki, która kończy dziś piętnaście lat.

  Otworzyłam wielkie, drewniane drzwi i weszłam do środka. Pierwszym co rzuciło się w oczy, był religijny wystrój. Obrazy świętych ozdabiały puste, pomalowane na biało, ściany.
  Przede mną rozciągały się dwa rzędy ławek. W jednej z nich siedziało moje rodzeństwo. Znowu się spóźniłam. Właściwie to z domu wyszłam przed czasem, ale chciałam się przejść, żeby móc później na zawsze się pożegnać.
  Widziałam ich smutne twarze wpatrujące się w trumnę. W głębi duszy też byłam smutna. Podeszłam do nich, zakłócając ciszę obcasami. Czarna sukienka z długim rękawem poruszała się wraz z moim krokiem. Lekko ją wygładziłam, strzepując niewidzialny kurz i przywitałam się z rodzeństwem delikatnym skinieniem głowy.
  Zdenerwowana spojrzałam przed siebie i na trzęsących się nogach ruszyłam w stronę drewnianego sarkofagu.
  Blade, nieżywe ciało kobiety ubrane było w piękną, długą do kostek sukienkę w odcieniu chabrowym. Włosy prawie czarne, lekko zakręcone, okalały jej twarz. Oczy miała zamknięte, ale można się było domyślić koloru, bowiem były równie piękne jak oczy mojej jedynej siostry. Lekki makijaż dodawał całości świetlistości. 
  Wyglądała jak anioł, jedyne co rzucało się w oczy były, jeszcze nie zagojone, blizny po wypadku. 
  Dotknęłam lekko policzka kobiety. Zagryzłam wargi, gdy poczułam jaka jest zimna. To dopiero uświadomiło mi, że już nie żyje, że nie ma już jej z nami. Kilka łez napłynęło do moich oczu. Nie próbowałam ich ukryć, nie było już sensu. 
       – Do zobaczenia mamo. – wyszeptałam. – Kocham cię najmocniej na świecie.
  Po chwili z zakrystii wyszedł pastor i kilku mężczyzn około czterdziestoletnich. Ostatni raz spojrzałam na jej twarz, a potem zamknęli pokrywę. Podnieśli trumnę i wszyscy razem wyszliśmy na cmentarz. Trzymałam się z tyłu, nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, nawet przy rodzinie. 
  Kilka znajomych osób stało obok wykopaliska. Byli to głownie przyjaciele mamy i nasi sąsiedzi. Z boku zauważyłam również ciocię Cassie.
  Moje brązowe loki, lekko powiewały na letnim wietrze. Było słonecznie. Lato dopiero się zaczynało. 
Bracia dali mi jedną z pięciu bordowych róż- po jednej dla każdego z naszego rodzeństwa.
  Mężczyźni zdążyli już włożyć trumnę do grobu. Wszyscy wrzucili kwiaty i rozeszli się, tylko ja jedna stałam jeszcze przez chwilę, wpatrując się na spadający piasek. Nadal miętosiłam w rękach końcówkę róży. Westchnęłam i rzuciłam krwisto czerwony kwiatek. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.

  Obudziłam się i spojrzałam na gwiazdy. Nie cierpiałam takich snów. Przypominały mi tylko o cierpieniu związanym ze wspomnieniami. Jednak dziwniejsze było to, że pierwszy raz od wielu miesięcy przespałam całą noc. Nigdzie się nie włóczyłam, tylko spałam. Cudowne uczucie, brakowało mi go.
  Nie wiem jak dotarłam do domu. Pamiętam tylko urywki. Nic nie czułam, jakby moja dusza uleciała. Czułam się obojętna dla świata i taka byłam.
  Przeciągnęłam się. Byłam wypoczęta, tak naprawdę wypoczęta. Miałam ochotę skakać i piszczeć jak dziecko. Poczułam się szczęśliwa.
  Uśmiechnęłam się do siebie. Odkryłam kołdrę i zauważyłam, że mam na sobie wczorajsze ubrania. Widocznie byłam tak zmęczona, że poszłam spać nie zdejmując ich. Szybko je zrzuciłam i wciągnęłam na siebie przetarte jeansy i czarno białą koszulę w kratę. Przypomniałam sobie o karteczce od Rossa. Szybko przeszukałam kieszenie i otworzyłam liścik.

Jesteś diamentem skarbie- oni nie mogą cię złamać.

  Uśmiechnęłam się jeszcze raz. To było miłe z jego strony. Ta wiadomość tylko spotęgowała moją radość.
  Wzięłam torbę z książkami i ruszyłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą, żeby całkowicie się rozbudzić. Jeszcze wczoraj nie było to konieczne, ponieważ prawie całą noc nie spałam, a jeżeli już, to zazwyczaj śniły mi się przerażające koszmary, w którym rolę główną odgrywali moi rodzice. Zawsze próbowali mnie zabić, wmawiali mi, że to przeze mnie zginęli. Nabijali się ze mnie, że jestem ich wyrodną córką, nic nie znaczącym śmieciem. 
  Jednak zdażały się sny, w których tak jak dawniej troszczyli się o mnie. Czytali do snu, opiekowali gdy bywałam chora...
  Niestety takie dni już nigdy nie powrócą.
  Podparłam się rękami o umywalkę. Uniosłam wzrok i spojrzałam na swoje odbicie. Śmiało można uznać mnie za anorektyczkę. Zapadnięte policzki, wystające kości, oczy bez dawnego blasku. Wraz ze śmiercią mamy, zniknęło to wszystko. Zmieniłam się nie do poznania. Pamiętam lata kiedy całą rodziną wychodziliśmy na spacery. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem, które nie rozumiało jak działa ten świat, które martwiło się jedynie jaką zabawkę zabierze do przedszkola. Czasami chciałabym wrócić do tego momentu. Nie martwić się o nic, nie płakać po zdradzie. Znów poczuć się szczęśliwa.
  To moje najważniejsze życzenie- stać się szczęśliwą.
  Zaraz potem jest kolejne ważne marzenie. Zakochać się na prawdę. Znaleźć prawdziwą miłość. Taką, która będzie mnie kochać mimo wszystko, do końca życia. Może brzmi to banalnie, ale gdy oglądam zdjęcia rodziców, z czasów gdy byli jeszcze nastolatkami, widzę w ich oczach miłość. To jak na siebie spoglądają jest piękne. Chciałabym znaleźć kiedyś kogoś takiego. Nigdy nie usłyszałam historii rodziców, bo nie zdążyli mi jej opowiedzieć, ale już na pierwszy rzut oka widać, że bardzo się kochali i nie była to tylko przelotna znajomość.
  Sięgnęłam po szczotkę do włosów i rozczesałam jedno pasmo. Zaraz potem kolejne i jeszcze jedno, aż włosy były miękkie i rozczesane. Umyłam zęby i zrobiłam lekki makijaż oczu.
  W kuchni, przy stole siedział David. Czytał dzisiejszą gazetę, a na talerzu leżała ostatnia kanapka z serem. Wzięłam ją i ugryzłam małego kęsa. Miałam ochotę zwymiotować. Mój organizm odzwyczaił się już od śniadania, jednak starałam się wmusić w siebie choć jeszcze kilka gryzów. Szło ciężko i opornie, ale już po chwili cała kanapka zniknęła. Poczułam się pełna, lecz odsunęłam chęć zwrócenia jedzenia.
    – Obudź Nick'a. Wrócił wczoraj późno w nocy, tak jak i ty. – wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam głos starszego brata. Odkąd tu przyszłam nie odezwał się do mnie ani słowem. Zorientowałam się, że oglądam swoje ręce. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że David patrzy na mnie wyczekująco. Dla większego efektu odłożył nawet gazetę. Jedną ręką przetarłam kark. Wiedziałam, że znów czeka mnie pełny refleksji wykład, o tym, o której powinnam wracać do domu. – Gdzie byłaś?
   – Nie twoja sprawa.
   – Właśnie, że moja. Jestem twoim starszym bratem. – warknął. – Więc?
   – Powiedziałam ci już- nie twoja sprawa. – wycedziłam, przez zaciśnięte zęby.
   – Odkąd mama umarła, ja przejąłem nad wami wszystkimi opiekę. – zmrużył oczy, a ja na samo wspomnienie wypadku i nocy w szpitalu, zacisnęłam pięści. Wiedział, że mówiąc o mamie wyciśnie ze mnie wszystko. Jednak nadal byłam zdziwiona tym, że może już mówić o niej normalnie. Nadal pamiętam jak po śmierci, zobaczyłam go leżącego na kanapie przed telewizorem, z policzkami mokrymi od łez. I nie była to raczej wina filmu, ponieważ telewizor był włączony na filmie akcji.
   – Byłam u kolegi – wybełkotałam. Dav podniósł jedną brew.
   – Jak ma na imię ten twój kolega? – zapytał, stawiając nacisk na ostatnie słowo. Wiedziałam, że tak łatwo się nie wywinę. Po co w ogóle to powiedziałam?
  Myśl Laura, myśl.
  Przegryzłam dolną wargę i nim zdążyłam się powstrzymać, powiedziałam:
   – Ross. Byłam u Rossa. – no pięknie Lauro. Dlaczego mieszasz jeszcze jego w swoje sprawy?
  Będzie miał przeze mnie kłopoty. W najlepszym wypadku, będzie musiał tylko przejść przez rozmowę o antykoncepcji. W najgorszym- David go udusi. Nie wiadomo co może przyjść do głowy zazdrosnemu bratu.
    – W takim razie, nie będzie problemu jeżeli zaprosisz go na dzisiejszą kolację. – uśmiechnął się półgębkiem.
 ***
  Idąc w stronę skrzydła humanistycznego oglądałam się za blondynem. Nie miałam najmniejszej ochoty go zapraszać, ani tym bardziej prosić by udawał dla mnie. To będzie cud, jeżeli się zgodzi, w końcu znamy się tylko dzień. 
  Rozglądając się dookoła, wpadłam na kogoś. Odwróciłam głowę i zamarłam. Tylko jego mi tu brakowało. Przede mną we własnej osobie stał Jacob. 
   – Laura! Szukałem cię. – uśmiechnął się i mnie przytulił. Nie odwzajemniłam gestu. Stałam jak kołek, nie ruszając się. Za plecami Jake'a zobaczyłam zaskoczonego Rossa. Ross! Znalazłam go, a raczej on znalazł mnie. Chciałam się wyrwać, ale chłopak trzymał mnie mocno. Poczułam jego ciepły oddech na policzku. – Co powiesz na to, żebym dzisiaj wieczorem wpadł do ciebie? 
  Skrzywiłam się. 
  Nie, nie chcę. Zostaw mnie w spokoju.
    – Nie dziś, Jacob. – burknęłam i wyrwałam się z jego żelaznego uścisku. Zrobił zaskoczoną minę, ale to była tylko przykrywka. W środku kipiał ze złości. Żadna panna nigdy mu nie odmawiała, tak więc, jestem wyjątkiem. Chciał jednego, tylko nie miałam pojęcia, że zaproponuje to tak szybko. 
  Na jego czerwonej twarzy wykwitł wymuszony uśmiech.
    – Spoko. Następnym razem, prawda kotku?
    – Tak, następnym razem. – obeszłam Jacoba i pobiegłam za oddalającym się Rossem. – Jeżeli w ogóle taki następny raz nadejdzie, kotku. – wycedziłam do siebie.
   Zgubiłam blondyna za zakrętem. Westchnęłam i weszłam do klasy. Na moje szczęście siedział tam. Czyli wiadomo już, że mamy razem dwie lekcje. Biologię i literaturę angielską. Usiadłam w ławce za nim. Położyłam książki i nachyliłam się do jego ucha.
   – Ładnie to tak przede mną uciekać? – szepnęłam.
   – Byłaś zajęta. – odpowiedział z pogardą. Szczerze powiedziawszy, zbił mnie z tropu. Rozejrzałam się po pustej sali.
   – Musisz mi pomóc. – powiedziałam zawstydzona. Nienawidzę prosić o pomoc. To tak jakbym już sama nie mogła sobie poradzić.
  Chłopak zdezorientowany odwrócił się w moją stronę. Lewą rękę położył na oparciu krzesła, a drugą poprawił spadającą na oczy, grzywkę. Wyglądał uroczo. Miałam ochotę zanurzyć palce w jego jasnych włosach. Dotknąć ich, poczuć jakie są miękkie.
  Mój wzrok zjechał na jego pełne, zaróżowione usta. Usta, które jeszcze kilkanaście godzin temu całowały moje.
  Jeżeli nie przestaniesz- rzucisz się na niego, skarciłam się w myślach.
  Spojrzał na mnie swoimi ładnymi, brązowymi oczami. Patrząc na nie, przychodzi mi do głowy tylko jedna myśl- czekolada. Zatapiam się w czekoladzie. Słodkiej mlecznej czekoladzie...
  Dość! Laura uspokój się. Pamiętaj co mu chciałaś powiedzieć.
    – W czym? – zapytał wyrywając mnie z zadumy. Patrzył na mnie pobłażliwie i był zdecydowanie za blisko. Nasze nosy prawie się stykały, a oddechy mieszały ze sobą. Przez niego nie mogłam racjonalnie myśleć. Przy nim czuję się bezsilna.
  Nabrałam płytki oddech, nawet nie wiem, kiedy mój puls przyśpieszył, i odpowiedziałam jąkając się.
   – Zjesz ze mną kolację? – uśmiechnął się delikatnie i przybliżył jeszcze trochę.
   – Z przyjemnością. – szepnął.
   – Skłamałam bratu, że wczoraj w nocy byłam u ciebie i teraz chce, żebyś zjadł z nami kolację, a on w tym czasie wypyta cię o wszystko. – wyrzuciłam z siebie. Nie mam pojęcia czy cokolwiek zrozumiał, przez moje za szybkie paplanie.
  Przez chwilę się uśmiechał, a gdy dotarło do niego co powiedziałam, mina mu zrzedła. Patrzył na mnie w milczeniu, kiedy gwałtownie się odsuną i wściekły syknął:
    – A czemu nie zapytasz Jake'a?
    – Bo powiedziałam, że to u ciebie byłam – odpowiedziałam zrozpaczona. Głupia, miałam nadzieję, że się zgodzi. Nie odezwał się już. Patrzył tylko na mnie, a w jego oczach tańczyły iskierki zirytowania. – Czy ty...? Jesteś zazdrosny? – zapytałam zaskoczona. Prychnął i odwrócił się.
    – Przyjdę. – burknął pod nosem. Uśmiechnęłam się i złapałam pod stołem, jego dłoń w swoją.


 Piosenka: Lucas Graham - 7 years.
Tłumaczenie tytułu: Nadal uczę się od życia.
__________________________

 Dobry wieczór!
W końcu go napisałam! Jestem chyba z niego dumna.
 Dziś trochę więcej Raury, kto się cieszy? :D
Początek rozdziału pisałam jeszcze przed feriami, a resztę dokończyłam dziś.
Dedykacja też nie jest napisana ot tak sobie. Dedykuję ten rozdział mojemu wujowi, który zastępował mi dziadka, 
oraz mojej sister Angeli, ponieważ raz w życiu kończy się piętnaście lat!
Piszcie co myślicie o Jacobie! No i możecie też coś napisać o Jasonie, bo w poprzednim zapomniałam napisać co o nim sądzicie :)
Jeżeli powstawiałam gdzieś źle przecinki- poprawcie mnie. 
Są moimi odwiecznymi wrogami, chociaż nadal się ich uczę. 
Tak więc, ja się z wami żegnam.
Do zobaczenia w następnym!
No i miłego końca weekendu.

Wybaczcie za nagły przypływ radości Laury. To nie tak miało być.

 Nicole Lucy Lynch.

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Witam ;3 jak obiecałam jestem. Nie czuję się najlepiej. Więc z góry mówię nie będzie długi jak zwykle. Problemy związane z choraba :(

      Masz talent dziewucho !
      Szczególnie dziękuje, za dedykację. Jest bardzo wazna ;3 kochana

      Rodział cudo !
      Skłamała, ze była u Rositki ^^
      Hihi wkręciła się
      Do następnego
      Ps ładny gif

      Usuń
    2. Laska gdzie jest rozdział ?

      Usuń
  2. Kwiatku ? Zmieniłam płeć ? ; o
    decydujesz o moim losie ? ; D

    OdpowiedzUsuń